recenzja filmu dzieci z dworca zoo
W maju, nakładem Wydawnictwa Replika, ukazała się książka Davida Downinga "Dworzec ZOO", która przenosi czytelnika do roku 1938. Niebawem świat pogrąży się w krwawym chaosie. Czarne chmury nazistowskiego szaleństwa.
GALERIA: „My, dzieci z dworca Zoo” – zdjęcia z serialu HBO GO Włącz obsługę języka JavaScript, aby strona działała prawidłowo. Przejdź na stronę główną WPROST.PL
Dzieci z dworca Zoo to moja ulubiona książka z dzieciństwa. Ja wiem, ze to o heroinie, ale nic nie poradzę – od zawsze byłem dziwakiem. Gdy tylko pewny kanał polskiej telewizji puścił film – momentalnie zakochałem się i w tej wersji.
Oto jak potoczyły się losy bohaterów My dzieci z dworca Zoo. Dzieci prostytuowały się za działkę. Oto jak potoczyły się losy bohaterów My dzieci z dworca Zoo. Data utworzenia: 6 maja 2023, 8:00. Opowieść pt. "My, dzieci z dworca Zoo" miała być przestrogą przed zażywaniem narkotyków. Miała unaocznić konsekwencje
Opis filmu . Wstrząsająca ekranizacja pamiętników niejakiej Christiane F. 12-latka, która dorasta w blokowiskach Berlina, nie ma żadnych zainteresowań. Na domiar złego - jej rodzice się rozwodzą. Przypadkowo trafia z koleżanką do lokalu, gdzie sprzedaż narkotyków trwa w najlepsze.
nonton film india terbaru 2023 subtitle indonesia. 27 listopada 2013 My, dzieci z dworca Zoo, Kai Hermann, Horst Rieck, reż. i adaptacja: Giovanny Castellanos, Teatr Kamienica Kto nie czytał książki lub nie widział filmu My, dzieci z dworca Zoo, ma okazję zobaczyć spektakl. Teatr Kamienica pokusił się o wystawienie tej pozycji na swoich deskach. Ma edukować, ostrzegać i uświadamiać młodzieć. Czy teatr to właściwe do tego miejsce? My, dzieci z dworca Zoo porusza ciężkie i ważne społecznie tematy. Alkohol, narkotyki, sex. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że dotyczą one nastoletnich dzieci. Dokładnie pamiętam film, który bardzo mną poruszył. Pewnie dlatego, że widziałam go jakieś 10 lat temu i byłam za młoda, żeby go zobaczyć. Byłam typem wzorowego dziecka, któremu nawet przez myśl nie przeszłoby nic, co w filmie się wydarzyło. Wtedy drastyczne sceny i problemy wydawały mi się nierealne, tym bardziej aby mogły wydarzyć się w Polsce. Od tamtego czasu sporo wody upłynęło, a zachowanie polskiej młodzieży znacznie zbliżyło się do wzorców sąsiadów zza zachodniej granicy. To, co kiedyś wydawało się odległe, teraz przeraża swoją skalą. Temat aktualny i warty poruszenia. Nie jestem jednak przekonana, czy taka edukacja na deskach teatru ma samym spektaklu można dużo powiedzieć. Po pierwsze, bardzo zaskakuje. Elementy performance doskonale ożywiają historię o uzależnionej Christiane. Moment, w którym aktorzy nawiązują bezpośredni kontakt z widownią zaskakuje, bawi, szokuje i wprawia w nieopisany dyskomfort. Ale to też główna zaleta spektaklu. Przełamanie pewnych konwenansów i wyjście poza określone ramy nadaje charakter przedstawieniu. Pokazuje, że poruszane tematy alkoholizmu czy narkomanii dotyczą każdego z nas, bo dotyczą ludzi, którzy żyją wśród nas. Można powiedzieć, że społecznie jesteśmy za nich odpowiedzialni. Aktorsko spektakl miło zaskakuje. Na scenie pojawiają się młodzi aktorzy, którym wróżę wiele dobrych ról. Uwagę przykuwają dwa demony sceny – Adam Serowiec i Katarzyna Ptasińska. Grają fantastycznie wcielając się w kolejne role. Nieco spokojniej, ale równie efektownie grają Marcel Sabat i Magdalena Nieć. Mają w sobie nieopisaną wrażliwość, która zatrzymuje uwagę na ich postaciach na dłużej. Niestety totalnym rozczarowaniem była gra głównej bohaterki. Nie potrafiła przekazać dramatu Christine. Wyszła mało wyrazista, mdła, zupełnie bez charakteru. Szkoda, bo pole do popisu było. My, dzieci z dworca Zoo jest spektaklem misyjnym, który powstał we współpracy z policją. Nie wiem, czy to dobry spektakl do edukowania młodzieży, ale mocno trzymam kciuki, żeby choć trochę przybliżył młodym ludziom teatr. About Latest Posts Ambasadorka teatru z zamiłowania, pedagog z wykształcenia, marketerka z zawodu, amatorka fotografii z doskoku. Zawsze blisko ludzi, ich potrzeb i emocji. Angażuje się we wszystko, co czuje, że warto robić.
Słynny krytyk filmowy Robert Ebert napisał w 1982 roku, że My, dzieci z dworca Zoo to jeden z najbardziej przerażających filmów, jakie dane mu było obejrzeć w swoim życiu. Historia o nieletnich Niemcach umierających z przedawkowania narkotyków musiała robić w dniu premiery na widzach piorunujące wrażenie, aczkolwiek wydaje się, że równo czterdzieści lat po pierwszych kinowych seansach nie niesie już za sobą takiej mocy. Wszystko zaczęło się w Berlinie Zachodnim w roku 1978, kiedy to przed jednym z sądów toczył się proces przeciwko mężczyźnie oskarżonemu o korzystanie z usług niepełnoletnich prostytutek w zamian za narkotyki. W roli świadka na rozprawie pojawiła się szesnastoletni Christiane Felscherinow, która swoim zachowaniem od razu zwróciła uwagę dziennikarzy z magazynu Stern. Kai Hermann i Horst Reick na tyle zainteresowali się losem dziewczyny, że z pierwotnie zaplanowanego dwugodzinnego wywiadu pozostało znacznie więcej – setki minut nagrań spisanych w formie książki, która od razu po premierze wzbudziła mnóstwo kontrowersji. Na fali popularności pojawiła się szansa na ekranizację opowieści Christiane F., której reżyserem został debiutujący na wielkim ekranie Uli Edel. Wcześniej miał okazję realizować tylko krótkometrażówki i projekty dla telewizji, a tu pojawiła się okazja od razu do zmierzenia się z trudnym, zwłaszcza pod względem emocjonalnym, materiałem. W końcu mowa o historii młodych osób, które z tygodnia na tydzień staczały się na samo dno społecznego piekła, gdzie za pokarm służyły narkotyki, zaś za walutę – ich własne ciała. W przeciwieństwie do tegorocznego serialu My, dzieci z dworca Zoo, Edel w głównych rolach obsadził naturszczyków będących w tym samym wieku, co ich literackie pierwowzory. Wcielająca się w narratorkę i najważniejszą bohaterkę Natja Brunckhorst miała na planie filmowym czternaście lat. Jej wygląd robił piorunujące wrażenie – nakładany mocny makijaż tylko podkreślał dziecięcość twarzy, a pożyczane od filmowej matki buty na obcasie uwydatniły drobną posturę, tak bardzo absurdalnie prezentującą się na tle obskurnego dworca kolejowego, zasyfionych toalet i szaroburych ulic, na których czekała na kolejnych klientów. Choć na podstawie rozwoju fabuły dosyć łatwo można rozpisać trajektorię losów protagonistki – od rozbitego domu na obrzeżach Berlina przez uczęszczaną dyskotekę Sound aż do opustoszałych parkingów razem z obleśnymi klientami – to często brakuje związku między kolejnymi scenami, jak gdyby materiał był zbyt obszerny, przez co scenarzyści musieli często korzystać z nożyc, wycinając kolejne istotne elementy całości. Najlepiej to widać w kontekście sfery psychologicznej, prawie całkowicie pominiętej przez reżysera. Bardzo rzadko postacie mówią o swoich emocjach. Dochodzi do tego tylko w najbardziej kryzysowych sytuacjach, gdy są na narkotykowym głodzie i potrzebują choćby jednej dawki, dzięki której mogliby „normalnie” funkcjonować. Z drugiej strony wspomniana wyżej taktyka przynosi Edelowi zaskakujące, bardzo pozytywne efekty. Na przykładzie serialu My, dzieci z dworca Zoo widać dokładnie, jaka „moda” obecnie panuje wśród twórców – na potęgę eksploatuje się muzykę, którą usilnie próbuje się budować napięcie i wzbudzać emocje wśród widzów. Cisza jest zabiegiem prawie że zapomnianym. Tymczasem w filmie z 1981 roku w zasadzie nie mamy do czynienia z podłożoną ścieżką dźwiękową. Prawie każda wykorzystana piosenka, poza Heroes Davida Bowiego (chociaż słynny artysta wykonuje „na żywo” inny utwór ze swojego repertuaru) pochodzi ze świata przedstawionego. Uli Edel stawia na dźwięk diegetyczny, przez co w kluczowych momentach, na przykład w trakcie drastycznie pogarszającego się zdrowia Christiany wskutek zażycia narkotyków, panuje cisza. Odbiorcy nie są bombardowani kolejnymi bodźcami, pozostają sam na sam z cierpiącymi nieletnimi. Gdy doda się do tego jeszcze chłód bijący z niebieskoszarych kadrów, powstaje niesamowity efekt – forma pomaga w odzwierciedleniu atrofii uczuć i alienacji doznawanej przez obserwowane osoby. My, dzieci z dworca Zoo to szalenie trudny do sklasyfikowania film. Z jednej strony można odnaleźć w dziele Edela paradokumentalny styl, ciągoty do obserwacji pozbawionej moralnej oceny bohaterów. Reżyser woli podglądać aniżeli kreować i narzucać komuś własną wizję. Chce naturalistycznie oddać zgniliznę świata przedstawionego, przez co ustawia kamerę w taki sposób, by z lubością rejestrować wymioty Christiny albo strzykawki regularnie wbijające się w jej wątłe żyły. Artysta w kontrowersyjny (według mnie przesadzony) sposób pokazuje nagie ciała nieletnich, czego robić nie powinien niezależnie od podejmowanego tematu. Odważnym krokiem było zatrudnienie naturszczyków: na pewno młode twarze dodają realizmu, ale brak umiejętności aktorskich obnaża ubogie dialogi. Niektóre zachowania nastolatków wyglądają na totalną amatorszczyznę, a nie odgórnie zaplanowane działania. Również pod kątem technicznym ujawniają się zabawne braki. Scena „odwyku” Christiny i jej chłopaka przypomina kino klasy B, a ich pierwszy stosunek jest fatalnie zmontowany. Dzieło niemieckiego reżysera dalekie jest od socjologicznych wycieczek, twórcy zależy na swoich bohaterach, nie na interpretacjach znanej mu rzeczywistości, niemniej jednak nie sposób pominąć również tego aspektu jego filmu. Choć film My, dzieci z dworca Zoo jest historią o zgubnym wpływie narkotyków, to w tle przewija się depresyjny Berlin Zachodni. Niby za murem znajduje się gorszy świat, a to na często uczęszczanym dworcu znajdują się tabuny nastolatków, którzy mieli mieć przed sobą świetlaną przyszłość, a poprzez brak perspektyw i dojmujące poczucie beznadziei pogrążyli się w odmętach nałogu. Uli Edel specjalnie zatrudnił prawdziwych narkomanów i prostytutki, by udowodnić, że tuż pod nosem szybko bogacących się mieszkańców metropolii tworzy się drugi świat oparty na innych zasadach, zamieszkały przez ludzi z różnych względów wypchniętych poza margines. My, dzieci z dworca Zoo jest filmem, który pod wieloma względami źle się zestarzał. Mimo to seans czterdzieści lat po premierze nadal przynosi bolesną prawdę na temat straconej części berlińskiego pokolenia, któremu nie dane było odnaleźć szczęścia na swojej drodze. Wydaje się, że Uli Edel swoim dziełem wyważył pewne drzwi dla kolejnych produkcji, w których jeszcze mocniej i dosadniej eksploatowano wątek zgubnego wpływu narkotyków na ludzki organizm. Warto docenić niemiecką produkcję, niezależnie od efektów końcowych, za szczerość i odwagę w podejmowaniu trudnych tematów.
Kiedy pracowałem w całodobowej księgarni na Dworcu Centralnym, widziałem, jak faceci podchodzili do młodych, wychudzonych dziewczyn i znikali z nimi na końcu korytarza. To nie był ładny widok. Nigdy taki nie powinien być. Twórcy serialu “My, dzieci z dworca Zoo” chyba o tym nie wiedzieli. Udało im się za to coś, czego się nie spodziewałem — sprawili, że historia Christiane stała się mi obojętna. Historia uzależnionej nastolatki opisana w książce “My, dzieci z dworca Zoo” powraca po 43 latach za sprawą nowego serialu na HBO Serial jest adaptacją książki, pokazuje losy szóstki nastolatków z Berlina Zachodniego, których połączy przyjaźń, a później wspólne narkotyczne zatracenie. Heroina to jednak drogie hobby i pieniądze szybko się kończą Oglądamy dramat o nieletnich narkomanach i dziecięcej prostytucji, ale twórcy serialu doszli do wniosku, że nawet coś tak strasznego musi wyglądać “cool” Sposób przedstawienia ich świata sprawia, nie wierzę w ich siniaki pod oczami, ich tragedia jest dla mnie umowna Więcej recenzji znajdziesz na stronie głównej Książka “My, dzieci z dworca Zoo” to wstrząsające zeznanie nieletniej Christiane F. o rzeczach, jakich doświadczyła, będąc uzależnioną od heroiny 14-latką. Żeby dostać kolejną działkę, sprzedawała swoje ciało na ulicy. Ta książka jest także zapisem wydarzeń, jakie spotkały paczkę jej najbliższych znajomych, z których część nie przeżyła z powodu nałogu. Historia uzależnionej nastolatki powraca po 43 latach za sprawą nowego serialu na HBO GO. Od razu powstaje pytanie, jak na “odświeżoną” wersję historii zareagują osoby pamiętające ten tytuł jeszcze z lat 80. i 90., no i co równie ważne: czy po tak długim czasie losy dzieciaków z Zachodniego Berlina zainteresują odbiorcę nowego pokolenia, dzieciaków z własnymi aktualnymi problemami? Niewątpliwie twórcy serialu dołożyli starań, by tak było. Niekoniecznie z korzyścią dla opowiadanej historii. "My, dzieci z dworca Zoo" serial HBO na postawie książki Foto: HBO GO Twórcy uprzedzają, że całość jest jedynie inspirowana historią Christiane F. i część prezentowanych postaci i wydarzeń to fikcja. Głównymi bohaterami są tu więc Christiane, Stella, Babsi, Axel, Michi i Benno — szóstka nastolatków, których połączy przyjaźń, a później wspólne narkotyczne zatracenie, które ostatecznie doprowadzi do tragedii. Chociaż nasza szóstka pochodzi z różnych klas społecznych, ich wspólnym mianownikiem stają się przede wszystkim toksyczne relacje w domu z bliskimi lub ich całkowity brak. Nieśmiała Christiane musi przyglądać się stopniowemu rozpadowi małżeństwa rodziców, a nawet i bronić matki przed przemocowym ojcem. Sprawiająca wrażenie pewnej siebie Stella prowadzi ciągłą walkę o utrzymanie w trzeźwości swojej matki alkoholiczki. Pochodząca z wyższych sfer delikatna Babsi podlega ciągłej musztrze przez zimną i apodyktyczną babcię, chcącą za wszelką cenę zrobić z dziewczynki “prawdziwą damę”. Pewny siebie Benno nie ma praktycznie żadnych rodzinnych relacji, żyje więc w brudnej klitce z zabiegającym o jego sympatię Michim. No i jest jeszcze Axel, sympatyczny i dobroduszny chłopak znikąd, którego przez pewien czas definiuje praca w fabryce. Jednym z głównych czynników, który popycha ich w stronę ciągłych imprez w nocnym klubie i coraz twardszych narkotyków, to właśnie brak komunikacji i zrozumienia ze strony opiekunów oraz poczucie przynależenia do paczki, gdzie wszyscy trzymają się razem i wspólnie ćpają. Heroina to jednak drogie hobby i pieniądze szybko się kończą. Nasi bohaterowie decydują się więc robić coraz więcej i więcej, by zdobyć kolejną działkę. Prostytuowanie się staje się dla nich szansą na stały dostęp do towaru. Atrakcyjne życie młodych narkomanów I tu zaczyna się mój problem z serialem, bo chociaż wzięto na warsztat bardzo mocną historię skłaniającą do dyskusji na temat decyzji podejmowanych w młodym wieku, które rzucają cień na resztę życia lub wręcz to życie niszczą, to można odnieść wrażenie, że twórcy postanowili uatrakcyjnić całość, kładąc szczególny nacisk na dopieszczenie warstwy wizualnej. Jest tu kilka scen żywcem wyjętych z “Trainspotting”, no i fajnie, ale to, co niepokojąco wysuwa się na pierwszy plan, to że wszystko jest tu… zbyt czyste, za ładne. Jakby prezentowany świat został przefiltrowany, instagramowany, tak by było estetycznie dopracowane, jak spod linijki. Obserwujemy to wszystko w akompaniamencie co rusz pojawiających się utworów — klasyki przeplatają się z nowszymi piosenkami mającymi wywołać u nas konkretny nastrój. Ten miks bodźców sprawia jednak, że doznaję dysonansu poznawczego, bo przecież oglądam dramat o nieletnich narkomanach i dziecięcej prostytucji, ale twórcy serialu doszli do wniosku, że nawet coś tak strasznego musi wyglądać “cool”. Fun Fact: jeżeli ktoś przestanie oglądać serial w połowie, czyli przy czwartym odcinku, może nawet dojść do wniosku, że wspólne ćpanie paczki znajomych to najlepsza rzecz, jaka ich spotkała w tym smutnym, szarym świecie. Nawet gdy wszystko zaczyna się już sypać w życiach tych nastolatków, ja już nie wierzę w ich siniaki pod oczami, to zmęczenie i bezradność — ich tragedia jest dla mnie umowna, tak samo jak przedstawiony tu świat kipiący nihilizmem i zwyrodnialcami. Twórcom serialu udało się coś, czego się nie spodziewałem — sprawili, że historia Christiane stała się mi obojętna. Na domiar złego początek i koniec serialu zamyka się klamrą sugerującą, że cała ta historia była jedynie smutnym epizodem w życiu głównej bohaterki, dzięki któremu czuje się teraz niezwyciężona. "My, dzieci z dworca Zoo" serial HBO na postawie książki Foto: HBO GO My dzieci z dworca Zoo - Christiane i Babsi Foto: HBO GO Historię „My, dzieci z dworca Zoo” przeniesiono już raz na duży ekran No ale przecież serial jedynie inspiruje się prawdziwym życiem, które takie piękne już nie jest. Warto w tym miejscu przypomnieć, że historia spisana przez dziennikarzy Kaia Hermanna i Horsta Riecka i wydana w formie książki w 1978 r. została przetłumaczona na 30 języków i sprzedała się w nakładzie ok. 5 mln egzemplarzy. To pozycja szalenie ważna, bo z jednej strony pokazywała narkotyczny “krajobraz” Berlina Zachodniego pod koniec lat 70., do którego wreszcie mogli zajrzeć przeciętni obywatele. Z drugiej “My, dzieci z dworca Zoo” dokonywała bolesnej wiwisekcji na apatycznym społeczeństwie, które było żyzną glebą dla tego dramatu, jak i rzucała światło na problem dysfunkcyjnych relacji w niemieckich rodzinach. Marazm, poczucie bezsilności i przemoc domowa — to wszystko było preludium do dramatu nastolatków, dla których uprawianie seksu za pieniądze z obcymi ludźmi i wkuwanie sobie igieł w brudnych dworcowych kiblach przestało być czymś nadzwyczajnym, a stało się codziennością. Historię „My, dzieci z dworca Zoo” przeniesiono już raz na duży ekran w 1981 r. i był to druzgoczący emocje obraz pełen brudu i smutku, który zostanie w waszej pamięci na długo. W mojej został. Mówi się, że ten film jest kultowy tak samo jak książka. Słusznie. Historia o uzależnieniu Warto w tym miejscu dodać, że Christiane F., czyli tak naprawdę Christiane Vera Felscherinow, nigdy tak naprawdę nie uwolniła się od środków odurzających. Po wydaniu książki i po premierze filmu w 1981 brylowała na amerykańskich salonach wśród śmietanki towarzyskiej świata filmu i muzyki z Los Angeles. Jak jednak wspominała w wywiadach, zwykli ludzie woleli trzymać się od niej z dala — obserwować z zafascynowaniem, jak najbardziej, ale z odległości, jak jakiś okaz. Traf chciał, że jej historia o uzależnieniu z czasem stała się jej życiowym źródłem dochodu w postaci wpływów ze sprzedaży książek. W 2013 r. opowiedziała w jednym z wywiadów, że pije dużo alkoholu i zażywa metadon, dzięki czemu nie sięga po strzykawkę. Podejrzewała wtedy, że przez swoją chorobę — nabawiła się marskości wątroby — nie zostało jej wiele lat. W 2014 r. opublikowano jej autobiografię zatytułowaną “Życie mimo wszystko”. "My, dzieci z dworca Zoo" serial HBO na postawie książki Foto: HBO GO Uzależnienie i dziecięca prostytucja to nie jest ładny widok Pierwszy raz dowiedziałem się o istnieniu “My, dzieci z dworca Zoo” w pierwszej połowie lat 90. na jednym z wakacyjnych obozów, na który wysłali mnie rodzice. Pamiętam, że już wtedy tytuł owiany był legendą lektury, której “rodzice nie chcą, byśmy znali”, bo są w niej treści nieodpowiednie dla młodego człowieka. Oczywiście uważam, że jest zupełnie na odwrót i to właśnie młodzi ludzie powinni poznawać tę historię, zobaczyć w niej swoich rówieśników i to, jak kruchym jest nasze życie. Traf chciał, że lata później, kiedy byłem dwudziestoparolatkiem, zatrudniłem się na czas wakacji do całodobowej księgarni na Dworcu Centralnym. Słowo księgarnia jest tu użyte trochę na wyrost, bo miejsce przypominało bardziej kiosk w jednym z długich podziemnych korytarzy. Sprzedawano tam książki i komiksy, które podróżni mogli kupić niezależnie od pory dnia czy nocy. To było na długo przed generalnym remontem tego miejsca. W nocy klientów było oczywiście mniej, więc mogłem spokojnie czytać najciekawsze tytuły, ale to nie znaczy, że nic się nie działo. Dworzec tętnił życiem przez całą dobę — po prostu w nocy było trochę ciszej, ale wciąż słychać było śmiechy i kłótnie podczas późnych powrotów do domu. W weekendy pijani ludzie śpieszyli się na swoje nocne autobusy. Byli też bezdomni, którzy korytarzami ciągnęli na wózkach całe swoje dobytki, prawdopodobnie przepędzeni z jakiegoś wcześniejszego miejsca przez służby porządkowe. Czasami podchodzili do okienka coś wybełkotać lub pogadać o życiu, które kiedyś mieli. Gadaliśmy. Widziałem też, jak faceci z teczkami podchodzili do wychudzonych dziewczyn w kilkudniowych ubraniach, które mogłyby być moimi rówieśniczkami i proponowali im coś na ucho, by później zniknąć wspólnie na końcu korytarza. To nie był ładny widok. Nigdy taki nie powinien być. Twórcy serialu “My, dzieci z dworca Zoo” chyba o tym nie wiedzieli. Serial “My, dzieci z dworca Zoo” ma osiem 50-minutowych odcinków i od dziś można go oglądać na HBO GO, a w kwietniu na HBO. Zobacz także: Audioriver goes green
Mini serial 2021 6g. 50m. od 18 lat Dramat Christiane, Stella, Babsi, Axel, Michi i Benno poznają się podczas undergroundowych imprez w pełnych narkotyków berlińskich klubach. Są silni, odważni i wiodą szalone życie w „raju”, który początkowo wydaje im się być feerią kolorów, brawury i ekscytacji. Centralną postacią i osią dla całej grupy jest Christiane, na życiu której ogromne piętno odcisnęło rozstanie jej rodziców. Dziewczyna ucieka z domu, by odnaleźć się w niezwykle kuszącym alternatywnym świecie. Zacieśniające się z biegiem czasu więzi między nastolatkami sprawiają, że członkowie grupy w hedonistycznych uniesieniach szukają kolejnych dreszczy emocji, przeżywając pełne euforii wzloty i mroczne, niebezpieczne wręcz, upadki. Podczas gdy ich życie i związki na zmianę rozwijają się i rozpadają, ich własne traumy wciągają ich w wir, z którego nie każdy jest w stanie uciec.
Ogółem film był do przeżycia, osobiście oceniłam go na 'dobry'. Jednak to zakończenie było takie nagłe, niespodziewane, że szok. Ominęli naprawdę baardzo dużo, czas tracili za bardzo na pokazywanie miasta, na początku jazdę pociągiem i pokazywaniem właściwie otoczenia i sam koncert Dawida Bowie. Ile scen by zdążyli więcej ująć? Naprawdę sporo rzeczy zostało ominiętych - choćby odwyk w dobrani całkiem dobrze. Główna bohaterka była podobna do samej Christiane; była bardzo szczupła, tak jak i ona i ogólnie można było ją przeżyć. Osobiście ją nawet polubiłam. ;).. no jak to każdy film, no cóż - musieli trochę ominąć, bo książka jest spora, a wszystkiego na pewno by w 2-godzinnym filmie nie jak Wy sądzicie?
recenzja filmu dzieci z dworca zoo